Jesteś tu:
>
>
>
Gdy cukiereczek jedzie na kolonie
Gdy cukiereczek jedzie na kolonie
Nasza Czytelniczka, Pani Marta z Pruszkowa, opowiada o swoich przeżyciach związanych z wyjazdem na wakacje córki chorej na cukrzycę
Jestem mamą 11-letniej Kasi – naszego „Cukiereczka”. Kasia jest chora na cukrzycę typu 1. Wiem jak trudno jest rodzicom pogodzić się z chorobą dziecka, że chcą je chronić na każdym kroku. Sama to wszystko przechodziłam. Dlatego chciałam się podzielić doświadczeniami z samodzielnego pobytu córki na koloniach.
Pewnego dnia Kasia wróciła ze szkoły bardzo rozentuzjazmowana. Była wtedy na początku 3 klasy. Opowiadała, jak jej koleżanka chwaliła się, że była na koloniach, że było fajnie, że jeździła na wycieczki i że poznała nowe koleżanki. Bardzo to rozpaliło wyobraźnię mojego dziecka i zaczęła nalegać, że też chce jechać na kolonie. Zmroziło mnie to. Koleżanka córki była na koloniach dla dzieci zdrowych! Nie puszczę przecież Kasi na taki wyjazd. Do tej pory wakacje spędzaliśmy albo u babci, albo (żeby zmienić klimat) w ulubionym gospodarstwie agroturystycznym. Miałam wszystko pod kontrolą: lodówkę do przechowywania insuliny, wiedziałam gdzie położone są najbliższe ośrodki zdrowia, pilnowałam, by samochód był zawsze zatankowany. Jak mam teraz moje „biedne”, chore maleństwo wysłać samo na kolonię? Beze mnie? Jak ona da sobie radę? Jak ja dam sobie radę?
Determinacja córki dała mi jednak do myślenia. Kasia stwierdziła: „Jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy”. Jest dzieckiem świadomym swojej choroby i ograniczeń z nią związanych. Potrafi obsługiwać swoją pompę i przeliczać posiłki, ale czasami jest taka roztrzepana... Odnosi się wrażenie, że zaraz o wszystkim zapomni. Przedyskutowałam sprawę z mężem i powiedzieliśmy jej, że we wrześniu jest za wcześnie, by szukać miejsca na kolonie. Jeśli za parę miesięcy, powiedzmy w styczniu, nadal będzie chciała jechać, to niech nam o tym przypomni i wtedy zajmiemy się tematem na poważnie. Nie zapomniała!
Zaczęłam szukać informacji w sieci. Na początku na „moim” forum dowiedziałam się czy rzeczywiście jest sens wysyłać dziecko na kolonie dla chorych na cukrzycę. Wszyscy, tak rodzice, jak i dzieci, chwalili sobie wyjazdy.
Znalazłam ofertę wyjazdu, która wydała się odpowiednia i klamka zapadła. Zapisałam Kasię na kolonie! Z dziećmi jechał specjalista diabetolog, pielęgniarka i dietetyczka. Program wyjazdu obejmował wycieczki, quizy, dyskotekę, ognisko. Miejscowość, w której były kolonie była na tyle blisko naszego miejsca zamieszkania, że w razie czego zawsze mogłam wsiąść w samochód, by w przeciągu dwóch godzin zabrać dziecko z powrotem do domu.
Udało mi się nawet zdobyć dofinansowanie z naszego Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Warunkiem było tylko to, że kolonie musiały nazywać się „Turnus rehabilitacyjny”, trwać dwa tygodnie, a ośrodek musiał legitymować się odpowiednim pozwoleniem wojewody.
Niektórzy znajomi na wieść o tym, że chcę wysłać córkę samą na wakacje stukali się w głowę. Nawet moja mama odniosła się do tego pomysłu bardzo sceptycznie. Ale Kasia powinna uczyć się samodzielności. Przecież nie będę jej prowadzić za rękę przez całe życie. Z cukrzycą można żyć i trzeba szukać w tym szaleństwie normalności.
Już na dwa miesiące przed wyjazdem zaczęły się przygotowania. Zrobiłyśmy listę rzeczy do spakowania. Po raz setny powtarzałam zakazy i nakazy, a Kasia tylko wzdychała: „Mamo, no przecież wiem…”. Pozwoliłam jej spakować się, żeby wiedziała co gdzie ma. Doradzałam tylko, jak można inaczej ułożyć. Torba z ubraniami była już spakowana na 3 dni przed wyjazdem.
Postanowiliśmy z mężem, że sami odwieziemy Kasię, żeby dokładnie sprawdzić czy ośrodek spełnia standardy i czy wszystko jest w porządku. Przy pożegnaniu bardzo starałam się być dzielna, ale kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną nie obyło się bez moich łez.
Umówiłyśmy się z córką, że codziennie wieczorem będzie dzwonić do domu i zdawać relacje. Często nie miała czasu na dłuższą pogawędkę, bo działy się ważniejsze rzeczy niż rozmowa z matką.
Dwa tygodnie Kasi minęły szybko, nam dłużyły się w nieskończoność. Kasię przywieźliśmy rozpromienioną. Przez całą drogę nie zamykały jej się usta. Była podekscytowana i pełna wrażeń. W domu pokazywała dyplomy, nagrody oraz kupione pamiątki. Chwaliła się zdobytymi umiejętnościami i nowymi znajomościami. Powiedziała też, że chce się nauczyć samodzielnie robić wkłucia. Wzruszające było patrzeć na to, jak nasza córka wydoroślała.
Pod względem opieki diabetologicznej wyjazd dzieci był wzorowo zorganizowany. Pielęgniarka wykonywała nowe wkłucia. Otrzymałam pełen zapis wszystkich badań poziomu cukru. Uczono dzieci jak i co jeść, żeby nie zrobiły sobie krzywdy. Byli nawet na lodach, a przy ognisku piekli kiełbaski. Na zawodach sportowych pokazywano, jak planować wysiłek fizyczny. Widać było, że kadra jest fachowa i wie jak postępować z chorymi dziećmi.
Tak było, gdy nasz Cukiereczek po raz pierwszy jechał sam na kolonie. W tym roku oczywiście jest powtórka. Kasia nie może się doczekać wyjazdu. Umówiona jest z koleżanką z zeszłego roku. A ja, nauczona doświadczeniem, spakuję jej mniej ubrań, no i nie będę się już tak denerwować.

diabeTECH
Nota prawnaPolityka prywatnościRedakcja serwisuKontakt z redakcjąMapa serwisuZgłoś uwagi