Jak walczyć z brakiem motywacji do ruchu?
Zachęcam Państwa do zapoznania się z historią Iwony z Komorowa. Iwona nie mogła zmobilizować się do regularnej aktywności fizycznej. Udało się jej jednak pokonać tę słabość i odniosła ogromny sukces – wygrała zdrowie.
Mam na imię Iwona. Mam trzydzieści pięć lat, mieszkam w Komorowie i pracuję w biurze. Odkąd zdiagnozowano u mnie cukrzycę typu 1, jakieś półtora roku temu, moje życie stało się pasmem udręk. Wszystko przez konieczność ciągłego sprawdzania poziomu cukru, kłucie w palec kilkakrotnie razy dziennie, uważania na to, co jem i kiedy jem oraz poczucie, że jestem chora i że już nigdy nie będę zdrowa. Na dodatek zerwałam z narzeczonym. Właściwie, on zerwał ze mną, ale to inna historia. To nie jest mój pierwszy zawód miłosny. Chyba trzeci albo czwarty. Przy poprzednich niezastąpioną pocieszycielką była bombonierka rozmiaru XXL albo wagon czekolady. Bo czekolada pomaga odzyskać dobry humor. Telewizja też. Na przyklad filmy Charliego Chaplina. Czekolada i Czaplin. Czaplin i czekolada. Jeśli chandra dopadała mnie zimą albo późną jesienią, gdy za oknem szalała ulewa bądź śnieżna zawierucha, w grę wchodził jeszcze ciepły koc. I tak mogłam siedzieć godzinami. Naturalnie po przyjściu z pracy. Albo w weekendy. A najlepszym remedium na zranione serce był niedzielny obiadek u mamy z pysznym piszingerem albo ptysiami z bitą śmietaną na deser.
Tak było na samym początku. Potem mama zaczęła wydzielać mi łakocie i wyganiać z domu na spacer. Bo w moim stanie to zdrowiej. A MNIE SIĘ TAK BARDZO NIE CHCIAŁO NIGDZIE WYCHODZIĆ. Zresztą przez tę cukrzycę w ogóle nie miałam na nic ochoty, a na ruch szczególnie. No i przez to stale walczyłam z cukrem. Miałam wrażenie, że żyję w cukrzycowym tunelu, długim i krętym.
Kilka miesięcy temu poznałam w przychodni dziewczynę w moim wieku, chorą na cukrzycę od kilku lat. Lekarz był na zebraniu, które nieco się przeciągało, więc miałyśmy czas, by porozmawiać. Zaczęłyśmy wymieniać doświadczenia (moje raczej nikłe). I tak, od słowa do słowa, doszłyśmy do najważniejszego – do ruchu. Słuchałam z niedowierzaniem. Dowiedziałam się, że Ewa pływa, gra w badmintona i biega w maratonach. Przyznała, że nie zawsze udaje się jej dobiec do końca, ale uwielbia sportowe wyzwania. I – co najważniejsze – nie uważa się za chorą. Tu mało nie spadłam z krzesła! Jak można uważać się za zdrową, robiąc sobie codziennie zastrzyki??? Widać można... Ewa niesłychanie mi zaimponowała i postanowiłam wziąć się za siebie. A, że jestem spod znaku (chińskiego) tygrysa, więc teoretycznie wytrzymałości nie powinno mi brakować. Trzeba tylko zebrać się w sobie.
Potrzebowałam czasu na przemyślenie wszystkiego i podczas kolejnej wizyty w przychodni skonsultowałam ten pomysł z moim lekarzem. On tylko na to czekał, bo od początku namawiał mnie do aktywności fizycznej. Po raz nie wiem który powtórzył, że regularny ruch jest niezbędny do utrzymania prawidłowego poziomu cukru. To nic nowego, ale zmobilizować się jest bardzo trudno. Bo dla mnie ruch zalecany przez lekarza jest jak niedobre lekarstwo – ma gorzki smak, pachnie kamforą i traci cały urok, nawet jeśli rozumiem konieczność i wszystkie jego zalety. Dał mi znowu książeczki-poradniki (poprzednie w złości i z płaczem wyrzuciłam do śmieci!) i kilka rad na dobry początek. A ja cały czas myślałam o Ewie, bo skoro ona może być w takiej świetnej formie i nie stresować się chorobą, to ja też mogę. Lekarz doradził, by wybrać taki rodzaj sportu, jaki lubię najbardziej, by nie zmuszać się do robienia czegoś, co nie sprawia mi przyjemności. Czyli żadna gimnastyka albo aerobik, brrr. Nie znoszę ćwiczenia na sali gimnastycznej. Wyciągnęłam z piwnicy stary rower. Tata pomógł mi go doprowadzić do porządku, nasmarował, co trzeba, wyregulował łańcuch, a ja dopompowałam opony. No i zaczęło się. Postanowiłam, bez względu na pogodę, przejechać 10 km dziennie. Mam szczęście, że mieszkam w Komorowie – ścieżek rowerowych tam nie brakuje. A jazdę na rowerze uwielbiam. W szkolnych zawodach kolarskich zajmowałam zawsze pierwsze miejsca. Żeby nie jeździć w kółko, postanowiłam nadać tym wyprawom konkretny cel, np. po chleb do odległej piekarni albo do biblioteki w Pruszkowie, albo do cioci Wandy, a w niedziele do mamy na obiadek (z maleńkim deserem). Przed każdą jazdą i po powrocie mierzyłam cukier. Miałam wrażenie, że wyniki zaczęły się stabilizować. Ku własnemu zdziwieniu wytrzymałam trzy tygodnie. I czułam się całkiem nieźle. Lekarz mnie pochwalił. Zwiększyłam dystans do 15 km. I tempo jazdy. Pół godziny pedałowania dziennie. Minęło znowu trochę czasu i zdecydowałam, że zacznę jeździć rowerem do pracy. Ani się obejrzałam, jak życiowa konieczność i obowiązek zamieniły się w prawdziwą frajdę. Przestałam też demonizować zastrzyki. Ewa robiła je sobie z taką naturalnością, że nikt właściwie nie zwracał na to uwagi.
Pewnego dnia, w przychodni, w której czekałam na kolejną wizytę u mojego diabetologa, spotkałam bardzo sympatycznie wyglądającą młodą kobietę. Była trochę smutna. Miałam wielką ochotę z nią porozmawiać, ale nie bardzo wiedziałam jak zacząć. Nie umiem tak z marszu zagadywać do ludzi. Uratował mnie dzwonek telefonu innej pacjentki. Niektórzy ludzie mają dar do wybierania wyjątkowo infantylnych melodyjek, co rozśmieszyło smutną kobietę i mnie. Zaczęłyśmy rozmowę i ze zdumieniem odkryłam, do jakiego stopnia historia lubi się powtarzać. Zupełnie jakbym widziała Ewę i siebie sprzed kilku miesięcy, w tej samej poczekalni. Ale tym razem ja mogłam służyć radą. Po wizycie poszłyśmy na kawę do „Dwóch srok”. Rozmawiałyśmy na różne tematy, o cukrzycy także. W pewnym momencie moja nowa znajoma wyjęła notes i zaczęła skrupulatnie notować to, co mówiłam. Powiedziała, że umieści wszystko w swoim blogu:
- regularny ruch jest niezbędny do utrzymania prawidłowego poziomu cukru
- trudności w podjęciu decyzji o uprawianiu sportu piętrzą się niewyobrażalnie i wydają się przewyższać korzyści
- wybierz sport, który lubisz; nie zmuszaj się do nudnych ćwiczeń, do których szybko zabraknie ci motywacji
- nawet do ulubionej dyscypliny musisz się trochę „pozmuszać”, żeby wpaść w rytm i poczuć, że aktywność fizyczna jest naprawdę potrzebna i przynosi korzyści
- nie chodzi wcale o sport wyczynowy: jedni lubią taniec, inni wolą marsz, pływanie lub pracę w ogrodzie
- jeśli mieszkasz w bloku chodź po schodach, zamiast korzystać z windy
- kup sobie psa albo wyprowadzaj na spacery psa starszej sąsiadki
- zapisuj wyniki pomiarów cukru przed i po wysiłku
- kiedy przekonasz się jak zbawienny jest regularny ruch – nie będzie cię trzeba już do niego namawiać
- zachowaj ostrożność i zamiar podjęcia regularnej aktywności fizycznej przedyskutuj najpierw z lekarzem prowadzącym
- unikaj dużego wysiłku, jeśli masz niski poziom cukru
- przed wyjściem na „trening” włóż do kieszeni słodką przekąskę (herbatnika, batonika, czy nawet kilka kostek cukru).
BĄDŹ POZYTYWNY! Z CUKRZYCĄ DA SIĘ ŻYĆ!